Kiedy jakiś czas temu opisywałem ostatni album Numana „Splinter (…)” sporo miejsca poświęciłem jego fascynacji Trentem Reznorem i Nine Inch Nails. Teraz, kiedy Numan wydaje kolejny album o bliźniaczo podobnej konstrukcji tytułu, jestem już nieco bogatszy w wiedzę. Doczytałem kto odpowiada za produkcję jego ostatnim albumów i skąd taka fascynacja industrialem. Niemniej „Savage (…)” jest kolejnym bardzo udanym krążkiem w pokaźnej już dyskografii sympatycznego, brytyjskiego androida.
Pisząc o osobie odpowiedzialnej za ostatnie albumy Numana mam na myśli nijakiego Ade Fentona, człowieka, który w Reznora zapatrzony zdaje się być jak w laurkę. Sam zresztą popełnił lata temu solowy album „Artificial Perfect”, który jego umiłowanie do NIN wyłącznie potwierdzał. Choć nie przetrwałem przez ten krążek w całości ani nie zapadł mi specjalnie w pamięć, to panu Fentonowi muszę oddać co jego – z pewnością zna się na rzeczy. Dowodem jego producenckich umiejętności oraz tego, że potrafił wyciągnąć z odradzającego się Numana są wszystkie płyty od „Jagged” włącznie. Czyli „Splinter (Songs from a Broken Mind)” oraz „Savage (Songs from a Broken World)” także.
A Numanowi taka stylistyka jak najbardziej pasuje. Podczas gdy nie do końca trafiają we mnie ostatnie twory jakimi raczy nas Reznor, Gary potrafił swoimi dwoma ostatnimi albumami mnie oczarować. Apokaliptyczne brzmienia słyszalne były już na „Splinter”, industrialnej mocy nie brakowało, melodyjnych utworów i wpadających w ucho motywów także. Zresztą całkiem niedawno jeden z moich znajomych docenił ten krążek mówiąc, że jest w nim dosłownie wszystko, co on lubi w Nine Inch Nails (pozdrawiam Alan!). Nie inaczej jest na „Savage (…)”, na którym Numan kontynuuje swoje eksploracje w industrialnym, mrocznym świecie.
Tym razem album utrzymany jest w stylistyce post-apokaliptycznej. Tak też prezentuje się przebojowy singiel „My Name Is Ruin” z uroczą wokalizą córki Numana – Persii. Hm, właśnie sobie pomyślałem, że jej imię jest doskonale odpowiadające orientalizowanym motywom, które wyśpiewuje. Wracając do rzeczy, singiel ten skopał mi uszy dość poważnie i długo nie wychodził z głowy. Właściwie to takiego uderzenia od dość dawna wypatruję od Reznora, ale… jakoś nie potrafi mi go on dostarczyć, a ostatnim takim utworem był chyba któryś z nie-singli z „Hesitation Marks”. Nie o Reznorze jednak, ale o Numanie pisać mi należy. Na „Savage” obok przebojowych, industrialnych kompozycji znajdziemy też spokojniejsze utwory, które uzewnętrzniają numanowskie ciągoty do muzyki filmowej i soundtracków. Weźmy choćby „The End Of Things” z bogatymi motywami orkiestralnymi, albo dość ponury „What God Intended”. Orkiestracje te przywołują gdzieś w tyle głowy syntezatorowe przygrywki, które zresztą stały się w latach 70-tych znakiem rozpoznawczym Numana.
Utworem z zupełnie innej kategorii jest przepiękny „And It All Began With You”. Skojarzenie? Oczywiście, że „Wicked Game” Chrisa Isaaka, ale czy to zła inspiracja? Jasne, że nie. Choć chwilami jest tak podobnie, że można by pomyśleć iż jest to jakiś cover, albo nawet plagiat. Zostawmy to jednak na boku i oddajmy się temu utworowi w całości, a potrafi pochłonąć. Podobnego charakteru kompozycją jest „If I Said”, z pięknymi przestrzennymi syntezatorami i schowanym gdzieś w tyle beatem, który wyłania się im bliżej refrenu. Zaraz po nim następuje coś co znamy doskonale z dwóch poprzednich albumów – wolta stylistyczna w postaci „Pray For The Pain You Serve”. Numan znów pokazuje, że doskonale potrafi dozować napięcie i odpowiednio skonstruować dynamikę albumu.
„Savage (Songs From A Broken World)” to w pewnym sensie kontynuator drogi już jakiś czas temu obranej przez Gary’ego Numana. Zresztą sam tytuł pokazuje, że do poprzednika niedaleko. Ale cieszę się, że właśnie tą drogą Numan podąża i serwuje kolejny udany album. Może nie ma na nim aż tyle mocy, co na „Splinter”, ale wciąż potrafi zafascynować. Jest trochę bardziej stonowany, choć petard jak „My Name Is Ruin” czy „Pray For The Pain You Serve” nie brakuje. Jak dla mnie Numan jest aktualnie jednym z najlepszych twórców industrialnego rocka. Łączy przebojowość, energię, elektroniczne brzmienia i swój charakterystyczny, mocny głos w mieszankę wybuchową. Ale potrafi też urzekać balladami, niczym jakiś wirtualny bard. Android… tfu, Numanoid ma się w najlepsze, tworzy swoje i dobrze to robi!