Gary Numan – Splinter (Songs from a Broken Mind) (2013)

gary-numan-2013-splinter

Mistrz powrócił w wielkim stylu. Gary Numan – dla wielu ikona muzyki elektronicznej, jeden z pionierów i czołowych przedstawicieli nowej fali, wizjoner nie stroniący od eksperymentów. Muzyk, który elektroniczną muzykę wyniósł na szczyty list przebojów utworami „Are ‚Friends’ Electric?” czy „Cars”, kładąc jakoby fundamenty pod synthpop i elektropop. Ten drugi utwór zresztą z powodzeniem uznać można za jedno z największych osiągnięć nowej fali. W roku 1980 dorównać mu w tej kategorii mógł chyba tylko „Whip It!” Devo.

Numan szybko dotarł na szczyt, ale jak to zwykle bywa – kto szybko się na szczyt wspina, ten równie szybko z niego spada. Błyskawiczną karierę zrobił w erze punku i new romantic, sam jednak nie był ani jednym, ani drugim. Jego muzyka była nowoczesna i odkrywcza, Numan zachwycił krytyków swoim wizjonerskim spojrzeniem oraz tym, że nie stronił od eksperymentów. Niestety to właśnie eksperymenty strąciły go z czołowych miejsc list przebojów, jak się później okazało na bardzo długi czas. Coraz częściej wypuszczał płyty zwyczajnie słabe, przekombinowane i ciężkostrawne, a jego miejsce w mainstreamie powoli zajmowali inni (choćby Depeche Mode, które mimo wielu zasług u mnie zawsze będzie za Numanem). Kolejne albumy sprzedawały się przeciętnie, by nie powiedzieć fatalnie. Dopiero płyta „Pure” wydana w 2000 (!) roku odwróciła troszkę bieg jego kariery. Zainteresowanie industrialem, gitarowymi riffami połączonymi z elektroniką i kompozycjami nadal utrzymanymi w mrocznych klimatach sprawiło, że Numan ponownie zaczął błyszczeć. Z tym, że dla nieco innych fanów.

Fascynująca w tym przypadku jest pewna zasadność. Otóż Gary Numan wśród swoich inspiracji wymienia zespoły takie jak Nine Inch Nails czy Marilyn Manson. Jak się okazuje – ze wzajemnością. Taka symbiotyczna wymiana inspiracji poskutkowała albumami mocniejszymi, jeszcze mroczniejszymi i ocierającymi się momentami wręcz o metal industrialny. Hybrid (2003), Jagged (2006) i Dead Son Rising (2011) to mocne, industrialno-elektroniczne pozycje, z którymi każdy fan NIN czy MM powinien być zapoznany. Jednak dla mnie apogeum swoich możliwości w zakresie industrialnego grania Numan demonstruje dopiero na najnowszym krążku – „Splinter (Songs from a Broken Mind)„.

Generalnie na tym albumie wszystko brzmi tak jak można się było tego spodziewać. Numan dawno dążył ku takiej stylistyce i operował podobnym brzmieniem. Przy zachowaniu bardzo charakterystycznej melodyki i niepowtarzalnego wokalu przestawił instrumentarium na mocniejsze uderzenie. Dodatkowo wzbogacił wszystko orkiestracjami, mnóstwem poukrywanych gdzieś w tle przeszkadzajek, a wszystko poupychał w doskonale brzmiące i wielowarstwowe kompozycje. Schemat też nie jest zaskakujący – spokojne orkiestrowe „The Calling” poprzedzają industrialne eksplozje w „Here In The Black” oraz „Everything Comes Down To This”. Nieco ambientowe „Lost”, kojarzące się z muzycznie z Reznorowym „Corona Radiata” i „duchami”, a wokalnie z „The Wretched”, poprzedza kolejną petardę w postaci „Love Hurt Bleed”. Choć tutaj nieco naiwne i przeciągane zwrotki niszczą dobry pomysł, oraz świetny, wpadający w ucho refren.

Numan wykorzystuje wszystko to co w swojej twórczości już prezentował. Co więc jest tak fantastycznego w „Splinterze”? Moim zdaniem głównie to, że Gary Numan w końcu odnalazł swoje miejsce, nie brnie przesadnie w kombinacje, gra to co chce i jak chce. Nie ma parcia na szkło, ani nie dąży ku szczytom list przebojów. Raz już nań się znalazł i wie czym to się może skończyć. I dobrze, niech Numan pozostanie sobą i robi muzykę dla siebie.

W dodatku „Splinter” niesamowicie brzmi, bardzo nowocześnie z dopracowanym do granic każdym najmniejszym szczegółem. Największe wrażenie na mnie zrobił jednak finałowy numer „My Last Day”. Trudno to opisać, tego trzeba po prostu posłuchać. Zresztą tak jak całego albumu. Dla mnie „Splinter (Songs from a Broken Mind)” to najlepsze wydawnictwo Numana od czasu „Pure”. Tamto było przełomem, to z kolei jest kulminacją. Obym się jednak mylił i w związku z kolejnym albumem, na który mam nadzieję będziemy krócej czekać, znów ogłosił go najlepszym od lat dziełem Numana. Bo jak wiemy – on to potrafi.