Isis – Wavering Radiant (2009)

isis-2009-wavering-radiant

Wśród moich znajomych nie ma zbyt wielu osób, które znają Isis, ale jeśli już znają – to lubią i słuchają. Isis to bowiem zespół, który od kilku ładnych lat formalnie nie działa, trwa w zawieszeniu wypuszczając co jakiś czas a to singiel, a to jakiś b-side. Cóż, szkoda, bo to świetna kapela była, zdecydowanie warta polecenia i poznania. Przestrzegam jednak, że prezentująca muzykę dość skrajną. Jeśli wybitnie nie trawisz growlingu to Isis raczej nie trafi w twe gusta. To kawał mocnej, brudnej, ale i wybitnie klimatycznej muzy.

Wydarzenia ostatnich lat nie wpłynęły pozytywnie na skojarzenia z Isis, a już na ich popularność na pewno nie. Bo na pierwszą myśl po usłyszeniu „isis” przychodzą wielu osobom do głowy radykalni islamiści i straszne czyny, których się dopuszczają, a które dzieją się na świecie często bez większego pogłosu. Niestety. Mniejsza o to, zespół właśnie z powodu tego „złego ISIS” miał kilka nieprzyjemnych sytuacji. Zmienił nawet nazwę oficjalnego profilu na Facebooku. Natomiast Isis to przede wszystkim imię jednej z ważniejszych postaci egipskiej mitologii – bogini płodności, rodziny i pewnie czegoś tam jeszcze (po polsku Izyda). Od niej też formacja wzięła swoją nazwę. Pod nią zespół nagrał i wydał kilkanaście wydawnictw: epek, albumów live, splitów czy wreszcie albumów studyjnych. Ostatnim z nich jest „Wavering Radiant”, którego dotyczyć będzie ta krótka recenzja. Płyta ukazała się 5 maja roku 2009 nakładem Ipecac Recordings. Jej producentem jest Joe Barresi, którego nazwisko fanom Tool, Queens Of The Stone Age, Kyuss czy The Melvins powinno naprawdę wiele mówić. Już dzięki temu „Wavering Radiant” jest płytą nieprzeciętną. Zresztą do podobnych wniosków doszli panowie Aaron, Jeff, Mike, Cliff i drugi Aaron, którzy tworzą Isis. Uznali oni niegdyś, że album jest tak dobry, że nic lepszego nie będą już w stanie nagrać (przynajmniej pod tą nazwą). I niestety – jeśli Isis faktycznie nigdy nie powróci – to nie przekonamy się czy mieli rację, czy też nie.

Nieprzeciętność „Wavering Radiant” wynika wprost z nieprzeciętności zespołu, jakim jest Isis. Grupa ta raczkowała w kręgach hardcore’owych by później przetransformować swój styl na nurt zwany sludge metalem. Tak wiem, klasyfikowanie różnych rodzajów metalu i niemetalu oraz muzyki generalnie to bardzo śmieszne zajęcie i często bezsensowne, ale w tym wypadku uzasadnione. Dlaczego? Ano o sludge metalu pewnie niewielu słyszało. Również zespołów sludge metalowych nie mamy zbyt wiele, a najbardziej znane, które można tu wymienić (choć to też dość niejednoznaczna klasyfikacja) to Neurosis, Iron Monkey czy Mastodon. Ostatnimi czasy to się troszkę zmieniło, bo publiczność metalowa chyba docierać zaczęła do tego zapomnianego już nieco gatunku. Słowo „sludge” oznacza „osad” lub „szlam”, a te kojarzą się z powolnością, brudem, ospałością, ohydą itp. Do muzyki Isis nie pasuje tylko i wyłącznie określenie „ohyda”. Klimat na ich albumach jest przytłaczający, duszny i niepokojący.

Podobnie jest na „Wavering Radiant”, choć tutaj mniejszy jest nacisk na brud, a większy na klimat. Nie ma na tym krążku metalowych petard, są za to kompozycje zmyślnie skomponowane i dopracowane stuprocentowo, jak „Hall of the Dead” czy „Threshold of Transformation”. Za to klimat jest tak niesamowity, że nieudawany niepokój odczuwa się przez calutką godzinę (tyle trwa album). Sądzę, że wpływa na to budowane w każdym utworze i co jakiś czas rozładowywane, iście złowrogie i mroczne napięcie. Co jakiś czas Isis serwuje partię instrumentalną wg schematu: tantryczna perkusja, hipnotyzująca melodyjka na klawiszach, gitary przechodzące od plumkania w potężne riffy. Takie granie potrafi otumanić.

Isis to pięciu muzyków: wokalisto-gitarzysta, gitarzysto-klawiszowiec, gitarzysta, basista i perkusista. Za kompozycje odpowiada jednak przede wszystkim Aaron Turner, czyli wokalista i gitarzysta w jednym. Pracę swą wykonał perfekcyjnie jeśli chodzi o aspekt pisania muzyki. Album zbudowany jest tak, by co jakiś czas przyciągać stuprocentową uwagę odbiorcy. I nawet jeśli słucha go sobie jako tło do innych czynności to „Wavering Radiant” potrafi rozproszyć. Pojedyncze utwory podobnie – przyciągają uwagę, z wyjątkiem może przerywnika jakim jest tytułowa kompozycja, bo jest po prostu za krótka, za to równie interesująca. Od strony muzycznej na pierwszy plan wychodzą bezsprzecznie gitary. Brzmią po prostu fantastycznie! Każda jedna gitarowa partia swoim brzmieniem sprawia wrażenie jakby muzycy albo wgniatali struny w gryfy i pociągali za nie szponami długimi na dziesięć centymetrów (te ostrzejsze fragmenty) albo delikatnie muskali je gołębim piórkiem z wyczuciem i precyzją zegarmistrza (fragmenty spokojne). To jak dużo emocji z wioseł wycisnęli muzycy Isis na tym albumie jest powalające. Sekcja rytmiczna, od której równie wiele w muzyce Isis zależy, spisała się także na medal. Najsłabiej wypadają wg mnie klawisze, które pojawiają się na szczęście stosunkowo rzadko i często gdzieś w tle, raczej jako taki upiększacz.

Niestety krążek ma też jedną sporą wadę – pan Aaron powinien drzeć mordę częściej niż śpiewać. Nie twierdzę by czyste śpiewanie jakoś specjalnie mu nie wychodziło, ale przy drapieżnym i potężnym growlu jakim dysponuje partie śpiewane wypadają po prostu blado. „Wavering Radiant” to jednak album kompletny oraz zdecydowanie inny od poprzednich wydawanych przez Isis. Moim zdaniem najbardziej odpowiedni by zacząć muzyczną przygodę z tym zespołem. Jest przystępny i mimo tego, że został wydany jako ostatni może być wprowadzeniem do trudnej i ciężkiej muzyki jaką prezentował Isis. Nie ma w nim takiej drapieżności, jest za to wyraźny niepokojący nastrój. Album w przekroju jest spójny i utrzymany na równym, wysokim poziomie. Jest dołujący (przynajmniej mnie) ale też wkręcający się i niechętnie opuszczający głowę. W mojej ocenie jeden z najlepszych albumów 2009 roku.