Linkin Park – The Hunting Party (2014)

linkin-park-2014-the-hunting-party

Linkin Park to dla mnie zespół, od którego poniekąd rozpoczynałem swoją przygodę z cięższym graniem. Oczywiście były wcześniej nagrania bardziej klasyczne jak Metallica czy Judas Priest, ale to właśnie LP było czymś nowym, czymś co zrobiło mi wielkie WOW! w głowie. Nie podlega dyskusji, że Linkin Park to jeden z najważniejszych zespołów rockowych ostatnich lat, a przynajmniej najpopularniejszych (czy to nie to samo?). W końcu już debiutem zmietli z list sprzedaży Backstreet Boys czy N’Sync, a to w okresie świetności boysbandów przecież wyczyn nie byle jaki. I trwają na topie już prawie 15 lat.

No i jest coś jeszcze. Dla mojego pokolenia albumy z końca lat 90 i początku XXI wieku są muzyką młodości – Korn, Slipknot, Limp Bizkit, P.O.D., System Of A Down, Papa Roach czy właśnie Linkin Park. Ogół dzieciaków ukierunkowanych na rock i metal słuchał tych grup, czy tego chcieli czy nie. Bo trudno było ich nie słuchać lub nie znać kiedy o „In The End”, „Nookie” czy „Freak on a Leash” mówiło się nawet w Teleekspresie, a MTV grała taką muzykę bardzo często (w ogóle grała jeszcze jakąkolwiek muzykę). Może też dlatego z niecierpliwością i niekrytym podnieceniem wyczekuję każdego kolejnego albumu wspomnianych grup, również Linkin Park. Choć w przypadku tego zespołu praktycznie od czasu „Meteory” spotykają mnie wyłącznie mniejsze lub większe rozczarowania. W przypadku „The Hunting Party” miało być inaczej, a czy tak było?

Poniekąd tak. Zespół zrezygnował z kombinatorskiej elektroniki niemal całkowicie. Za to są ściany gitar i mocne riffy. Zniknęły dziwne syntezatorowe i sztuczne podkłady oraz pokraczne półtora minutowe przerywniki jak na „A Thousand Suns”. Nie jest też tak monotonnie i jednostajnie jak na „Minutes To Midnight”. O „Living Things” nawet nie będę wspominał, bo ten krążek odstaje nawet od dwóch wspomnianych – in minus oczywiście. Tak czy inaczej „The Hunting Party” to kawałmięsistego i surowego grania, ale czegoś tutaj brakuje. Zespół zrezygnował ze współpracy z Rickiem Rubinem, postanowił wyprodukować ten album we własnym zakresie i krążek brzmi bardzo dobrze, energetycznie, żeby nie powiedzieć oldschoolowo. W dodatku zespół zaprosił szereg gości: z Daronem Malakinem (System Of A Down) i Tomem Morello (Rage Against The Machine) na czele. Jest też raper Rakim czy lider zasłużonej nowojorskiej grupy Helmet – Page Hamilton. Brak w tym wszystkim jednak świeżości i innowacyjności.

Nadal o wiele bardziej atrakcyjny i nowoczesny materiał prezentuje debiutancki krążek LP. Problemem Linkin Park, który na „The Hunting Party” uwidacznia się najbardziej jest brak pomysłów na coś nowego. Słuchając tego albumu ma się wrażenie, że wszystko to już kiedyś było, że gdzieś to już było grane. W taki sposób oczywiście powstaje pewna charakterystyczna stylistyka zespołu i dzięki temu trudno Linkin Park z jakimkolwiek zespołem pomylić. Jednak wtórność jest tutaj aż nadto bijąca po oczach. Dla przykładu nowy album Opeth brzmi jak Opeth – a jest całkowicie inny niż poprzednicy. Można? Można. Mike Shinoda i spółka już na kilku poprzednich albumach próbowali coś wykombinować, jednocześnie brnąc (w moim odczuciu) w złym kierunku. A kiedy wreszcie stwierdzili, że pora wrócić do korzeni to odegrali na nowo te same pomysły. Tylko nieco inaczej ubrane.

Nie znaczy to jednak wcale, że najnowsze dzieło LP to słaby album i odgrzewany kotlet! Perełek znajdzie się z powodzeniem kilka i cały album dzięki temu staje się jednym z lepszych w całej dyskografii zespołu. Jedną z takich perełek jest bardzo mocny numer „Rebellion” nagrany wspólnie z gitarzystą System Of A Down, wspomnianym już Daronem Malakinem. Potężny riff do złudzenia przypomina niektóre znane z albumów SOAD, jednak w towarzystwie świetnej melodii oraz ciekawych wokali nabiera on znamion nu metalowego hitu na miarę choćby „Crawling”. Podobnie ma się rzecz do drugiego singla – „Until It’s Gone”. Przebojowa melodia i fantastyczny refrem wpadają w ucho i przypominają czasy niezapomnianej „Hybrid Theory”. Mocno zabarwione punkiem „Keys to the Kingdom” czy filigranowe, acz rozpędzone do granic, dwuminutowe „War” również prezentują się bardzo dobrze. Kompozycje, w których udział brali Page Hamilton – „All for Nothing” oraz Rakim – „Guilty All the Same” to również mocne, rozpędzone rockowe petardy. Szczególnie riffy wyrzeźbione przez Brada Delsona w tym drugim są bardzo dobre.

Nudą zaczyna niestety pachnieć w spokojniejszych numerach i tzw. zapchajdziurach. Kompletnie nie rozumiem utworu „Drawbar” nagranego z Tomem Morello. Jestem wielkim fanem jego gry i projektów, w których się udziela, natomiast tutaj nawet niespecjalnie słyszę by Morello cokolwiek zagrał. Podobnie rzecz ma się jeśli chodzi o zaledwie minutowy „The Summoning” – przerywnik zbędny i bezsensowny w całej swojej (na szczęście krótkiej) okazałości. Skrócić go o połowę i połączyć z „War” jako intro, którym chyba ma być. No i byłoby by po problemie. Najbardziej wtórnymi utworami są niczym nie zaskakujące „Final Masquerade” oraz zwyczajnie nudne „Mark the Graves”.

Ostatecznie mogę stwierdzić, że Linkin Park w końcu mnie nie zawiódł, a nawet w miarę spełnił moje oczekiwania. „The Hunting Party” to dobry i zasługujący na uwagę album. Nie jest to oczywiście album na miarę „Hybrid Theory”, nawet nie zbliża się do tego poziomu. Niemniej jednak zdecydowanie najlepsza rzecz jaką LP zaproponował w ostatnich latach. W całej dyskografii zespołu postawiłbym „The Hunting Party” na pudle, tuż za debiutem i „Meteorą”. Cóż… Linkin Park postawił sobie już na samym początku poprzeczkę tak wysoko, że trudno będzie ją kiedykolwiek przeskoczyć. Dobrze, że próbują. A jeszcze lepiej, że panowie znowu grzeją na swoich instrumentach. Po prostu dobrze znowu słyszeć w LP gitarę, perkusję, bas i krzykliwy wokal Chestera. Oby na kolejnym krążku mocy przybyło, pomysłów również.