Mastodon – Crack The Skye (2009)

mastodon-2009-crack-the-skye

Nie będzie nic dziwnego ani nic specjalnie przesadnego w tym, jeśli napiszę, że Mastodon szturmem wkradł się do czołówki współczesnych zespołów klasyfikowanych jako progresywny metal. Nie będzie także nic przesadnego w tym, jeśli napiszę, że „Crack the Skye” to jeden z najlepszych progresywnych albumów wydanych po 2000 roku. Zapraszam więc do recenzji tego cudeńka!

Mastodonty już parę ładnych lat wojują w metalowym światku. Kapela powstała w 1999 roku i zadebiutowała albumem „Remission” wydanym trzy lata po powołaniu zespołu do życia. Zespół błyskawicznie zyskał uznanie w oczach krytyków i fanów, ponieważ prezentowana przez nich muzyka była czymś zupełnie nowym. Mieszanka skrajnie mocnego metalu z zakręconymi rytmami i specyficznym wokalem jednych w sobie rozkochiwała – a innych przyprawiała o mdłości. Ale tak to jest z każdymi skrajnościami. Na szczęście późniejsze albumy nie są już tak trudne w odbiorze jak pierwszy. Mastodon stopniowo upraszczał swoje kompozycje (czego apogeum słychać na albumie „The Hunter”). Jednak wydany w 2009 roku „Crack the Skye” wyróżnia się w całej dyskografii przede wszystkim progresywnym rozmachem.

Może zacznę od końca, czyli od tego jak album został wydany. Okładka jest niesamowita, psychodeliczna, pełna kolorów – ale nie kiczowata. Dokładna i szczegółowa grafika przywołuje na myśl okładki zespołów rockowych z lat ’70 kiedy królował rock psychodeliczny. Płyta wydana jest w tzw. jewel CD case, czyli w standardowym opakowaniu plastikowym, z książeczką (w tym wypadku bardziej z ulotką). Oprawa graficzna w środku trzyma poziom samej okładki, wszystko jest utrzymane w jednej stylistyce, psychodeliczne grafiki a’la Alex Grey. Wkładka jest skromna, ma tylko trzy skrzydełka, ale zmieściły się spokojnie wszystkie teksty oraz podziękowania, muzycy i inne takie. Generalnie za samą okładkę już uwielbiałem ten album, ale zakochałem się totalnie gdy usłyszałem muzykę jaka się na nim znajduje…

Powstaje na początek pytanie do czego porównać ten album? Zwykło się w recenzjach wymieniać zespoły, które mogłyby przybliżyć Czytelnikowi to co może usłyszeć na omawiamym krążku. Niestety w wypadku „Crack the Skye” ciężko mi go do czegokolwiek porównać. Muzycy przed jego wydaniem mówili, że chcą nawiązać do rocka lat ’60 i ’70, i faktycznie coś w tym jest. Z tym, że materiał na omawianym albumie jest zdecydowanie mocniejszy, bardziej metalowy (wtedy mało kto o tak ciężkim graniu myślał). Krążek rozpoczyna się mocnym uderzeniem i zespół od razu rzuca karty na stół pokazując nam jakoby kierunek, w którym przez cały album będziemy podróżować. Ciężkie riffy, znakomicie zaaranżowane brzmienie, doskonałe solówki i świetne wokalizy (szkoda, że na żywo tak nie brzmią, ale to osobna kwestia). Wszystko napędzane genialną wręcz sekcją rytmiczną. To co wyprawia na tym albumie Brann Dailor (perkusista) zasługuje na głębokie pokłony do samej ziemi, a jego samego stawia w czołówce współczesnych metalowych perkusistów. Instrumentalnie cały zespół prezentuje najwyższy poziom. Dojrzałość muzyków słychać w każdym kolejnym utworze.

Wśród utworów wyróżnić trzeba przede wszystkim dziesięciominutowy „The Czar”, który podzielony został nieprzypadkowo na cztery części (pełen tytuł brzmi: „The Czar: I. Usurper II. Escape III. Martyr IV. Spiral”). Każda z części to zupełnie inny kawałek chleba. Rozpoczynamy od psychodelicznego wstępu, następnie bombarduje nas monumentalna ściana potężnego rocka – jeden z najlepszych riffów jakie słyszałem, powoli zwalniamy by złapać oddech i zakończyć podniosłym finałem. Esencja progresywnego metalu w jednym utworze, świeże spojrzenie na muzykę. Drugim wspaniałym utworem jest zamykający całość, równie długi „The Last Baron”. Kompozycja o podobnej konstrukcji jak pierwsza: rozpoczyna się spokojnie, wręcz balladowo, i powolutku rozgrzewa się aż do czerwoności. A na końcu uszy nam płoną i chcemy więcej.

Wspomniane dwa utwory to najdłuższe kompozycje, które z 50 minutowego materiału zajmują prawie połowę. Oprócz tego mamy kilka krótszych kawałków, które wcale nie ustępują rozmachem tym dłuższym. Otwierający album „Oblivion” swoim dość kosmicznym (taki przymiotnik nasunął mi się po obejrzeniu teledysku) klimatem potrafi zahipnotyzować, „Ghost Of Karelia” swoim ciężarem potrafi wgnieść w fotel i ani na chwilę nie pozwala się rozluźnić… Posłuchajcie tylko jak pracują tutaj bębny oraz bas.

Mógłbym się zachwycać tym albumem jeszcze przez kilka akapitów, ale prowadziłoby to do powtarzania w kółko wykorzystywanych już wyżej przymiotników „świetny”, „wspaniały” itp.. Nie ma się tutaj co dużo rozpisywać, „Crack the Skye” to album kompletny, dopracowany, ocierający się minimalnie o dzieło arcygenialne. Jedyne czego szkoda to fakt, że ten krążek przeszedł bez większego echa w środowiskach progresywnych. Ale mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni, bo jest to dzieło ponadczasowe i być może w końcu wszyscy fani rocka progresywnego do niego dotrą. Mastodon ponad dekadę temu zaczynał jako wściekła bestia, stopniowo ewoluował, aż wyrósł na czołowy zespół w kręgu metalu progresywnego. Gorąco polecam!