Monkey3 – The 5th Sun (2013)

monkey3-2013-the-5th-sun

Lata 70-te przez niektórych są uważane za złoty okres rocka. Powstało wtedy mnóstwo rewolucyjnych i klasycznych już dziś albumów, ale podwaliny miało też wiele gatunków praktykowanych do dnia dzisiejszego. Między innymi rock psychodeliczny czy space rock, a także stoner rock – który choć swoje faktyczne początki ma u progu lat 90-tych to mnóstwo inspiracji czerpie z zespołów takich jak Black Sabbath, Led Zeppelin czy Deep Purple. I wszystkie te gatunki łączy ze sobą szwajcarska grupa Monkey3, dorzucając jeszcze elementy post rocka, jazzu i muzyki klasycznej. W efekcie otrzymujemy instrumentalną mieszankę klasyki z nowoczesnością.

Najnowszy album tej grupy wydany został w 2013 roku i zatytułowany jest „The 5th Sun”. Album różni się znacznie od swoich poprzedników – wydanych kolejno w 2004 „Monkey3”, 2006 „39 Laps”, 2009 „Undercover” i ostatniego „Beyond The Black Sky” z 2011 roku. Piąte pełnowymiarowe wydawnictwo Monkey3 kosztem stonerowego brudu i surowości poprzedników uzupełnione zostało o znaczną dawkę psychodelicznych wariacji oraz melodyczności. Wielu ich fanom pewnie muzycy zagrali troszkę na nosie, bo przecież o surowość w stonerze chodzi, jednak moim zdaniem to właśnie „The 5th Sun” pokazuje w pełni potencjał drzemiący w tym zespole. A potencjał jest to nie byle jaki, bo wspomniany album gwarantuje szaloną muzyczną przygodę i różnorodność w każdym utworze.

Weźmy na ten przykład rozpoczynający album utwór „Icarus”. Jest to przepiękna prawie 15-minutowa suita, z której pomysły mogłyby być podwaliną dla co najmniej dwóch albumów. Klimatyczny wstęp przeradza się powolnie w nawałnicę znakomitych riffów i melodii, ubranych w niebywałą moc i stonerowy temperament. Energia płynie też z innych utworów – „Once We Were…” to numer energetyczny do granic. Rozpoczyna go riff niczym z najlepszych thrash metalowych albumów i napędza całość przez pół utworu – który bagatela trwa prawie 9 minut. Aleczas ten upływa błyskawicznie i prawie niepostrzeżenie.

W nieco innym nastroju są spokojniejsze kompozycje. „Suns” wprowadza w psychodeliczny trans, słuchacz jest oplątany przez psychotyczne przeciągane gitarowe riffy, w tle niespiecznie i dość monotonnie pracuje perkusja, a wszystko to w sumie daje niesamowity efekt jakiejś rockowej jazdy po LSD. Ale to jest zdecydowanie „good trip” a nie „bad trip” – jeśli miałbym się trzymać narkotycznej numenklatury. „Birth Of Venus” natomiast czaruje nieziemskim klimatem i wprowadza spokój w przekrój całego albumu. A ten potrafi trzymać w napięciu – „Circles” leniwie się przeciąga i płynie. Słuchając tego utworu po raz kolejny i tak możemy być zaskoczeni – mimo, że spodziewamy się wybuchu w pewnym momencie.

Dla mnie „The 5th Sun” to pozycja praktycznie pozbawiona wad. Różni się jednak od poprzednich albumów w stopniu dość znacznym, dlatego trudno powiedzieć czy faktycznie jest to najlepszy album Monkey3 w ich dyskografii. Na pewno jest to bardzo mocna pozycja i warta przesłuchania. Transowość tego albumu sprawia, że można go słuchać wielokrotnie pod rząd – a nadal fascynuje i urzeka. Oprócz tego zdobią go tak wspaniałe pozycje jak „Icarus” czy „Circles”. Ja swego czasu umieściłem ten album na czwartym miejscu w mojej klasyfikacji albumów roku 2013. I miejsce to podtrzymuję (podium jest piekielnie mocne ;)), bo album ten w pełni na taką pozycję zasługuje.