Rishloo – Eidolon (2007)

rishloo-2007-eidolon

Jednym z ważniejszych ośrodków muzycznych lat 90-tych w USA było z pewnością Seattle, czyli niekojarzone dotychczas z muzyką miasto na wschodnim wybrzeżu. To właśnie tam powstały legendarne zespoły jak Pearl Jam, Alice in Chains czy Soundgarden. To właśnie w Seattle rozpoczynał swoją karierę Kurt Cobain z Nirvaną. To tam narodził się grunge oraz tam rozkwitał. Można by więc powiedzieć, że zakładanie zespołu w tym kilkusettysięcznym mieście zobowiązuje.

Właśnie w Seattle powstał zespół, którego album poniżej zrecenzuję, a mianowicie Rishloo. I mogę śmiało stwierdzić, że ze swoistego zobowiązania jakim jest „pochodzenie ze Seattle” formacja wywiązała się wzorowo. Rishloo zostało powołane do istnienia pod koniec 2002 roku i w jego skład weszło czterech muzyków: Andrew Mailloux (wokal), Dave Gillett (gitara), Sean Rydquist (gitara basowa) oraz Jesse Smith (perkusja). Jakby się nie wysilać opowiadanie historii tego zespołu i tak sprowadza się głównie do… Internetu. A to dlatego, że zespół jest zupełnie niezależny i swoją popularność stara się budować na portalach takich jak MySpace, Last.FM czy Reverb Nation. Trzeba przyznać, że ostatnimi czasy z naprawdę niezłymi rezultatami. Pomijając oczywiście to, że formacja ma za sobą też niezłe perturbacje, z rozwiązaniem zespołu włącznie. Ale do rzeczy…

„Eidolon” i jest drugim w dyskografii Rishloo albumem, a tych zespół wydał już w sumie cztery (najnowszy w 2015 roku). Krążek ukazał się w 2007 roku i zrobił spore zamieszanie w muzycznym światku rocka alternatywnego i progresywnego. Zwracam uwagę na to, że w ciągu ostatnich lat światek ten mocno się rozrósł, ale równocześnie zrobiła się w nim bardzo gęsta atmosfera, a o coś świeżego i nowego stosunkowo trudno. Natomiast „Eidolon” jest właśnie takim powiewem świeżości, znacznie lepszym w moim odczuciu od poprzedzającego go „Terras Frames” i zdecydowanie innym od późniejszego „Feathergun”.

Trudno określić jaka to jest muzyka. Alternatywa z zasady ma polegać na tym, żeby proponować coś nowego, odkrywczego, a przede wszystkim – innego. Jednak od czasu zdefiniowania takiego gatunku muzycznego jak „alternatywny rock” najwięcej na tym talerzu odgrzewanych kotletów. Gdy zaś pojawi się coś nowego zaraz znajduje się kilka tworów substytucyjnych. Rishloo na „Eidolon” to osobny muzyczny świat, wymiar z pogranicza różnych stylów. Jest to album czerpiący pełnymi garściami z dokonań gigantów jak Tool, Deftones, Porcupine Tree czy Radiohead, mieszający je z propozycjami młodszych, a uznanych marek, choćby Fair To Midland albo Ashes Divide i dorzucający olbrzymią dawkę własnych pomysłów, emocji i doświadczeń.

Krążek ten stanowi całość. Utwory połączone są w spójny ciąg, jednak nie jest to (wywnioskowałem po szybkiej analizie tekstów) koncept-album. Większość z nich to żyjące własnym życiem kompozycje, których spokojnie można słuchać samodzielnie. Co ważne nie ma w nich czegoś takiego jak zwrotki czy refreny, one po prostu płyną naprzód. Rytmika jest zmienna jak pogoda w górach, ale teatralny, nieco przerysowany nastrój pozostaje ciągle ten sam. Przygoda z albumem zaczyna się od „Prosag” – półminutowego wstępu do „Freaks & Animals”, które można śmiało nazwać wizytówką całego albumu. Jest to zarazem jedna z najlepszych pozycji. Dynamiczny, emocjonalny, doskonale skomponowany i przemyślany utwór, w którym popis swoich nieprzeciętnych umiejętności daje wokalista.

Podobnie prezentuje się „El Empe”, natomiast przy „Pandora” następuje wyciszenie. Rishloo zaczyna tu robić to co wychodzi mu najlepiej. Muzycy zabierają nas w magiczną podróż po świecie dźwięków. Kompozycja powoli się rozkręca w rytmie nieco mantrycznej perkusji, przy akompaniamencie naprawdę świetnie brzmiącej gitary i basu. Tak magicznie jest już do samego końca, ciężko wybrać nawet konkretne pozycje i je wyróżnić. Ale jeśli już trzeba to na takowe zasługują z całą pewnością „Eidolon Alpha” i utwór o swojsko brzmiącym tytule „Zdzislaw”, które są mniej więcej jak burza – z ciszą przed burzą włącznie. Zjawiskowe, nieprzewidywalne i wciągające przy każdorazowym przesłuchaniu.

Jakoś tak trudno pisać o tej płycie, a przynajmniej ja mam z tym problem. Muzyka prezentowana tu przez Rishloo jest tak zmienna i tak inna, że ubranie jej w słowa jest prawdziwym wyzwaniem. A próba taka mogłaby czasami skończyć się potokiem wychwalających epitetów, różnej jakości, różnorodnych, w niekończącej się litanii skojarzeń. Jest po prostu coś magicznego w tym dziele, co porywa słuchacza w niepowtarzalną (za każdym razem) podróż. Jest w nim też taka dawka emocji, że nie sposób nie wczuć się, bo są to emocje wszelkiej barwy – takie z jakimi spotykamy się codziennie i takie jakie przeżywamy w wyjątkowych sytuacjach. Jest tuspokój mieszany z niepokojemstrach i odwaga obok siebie, agresja iromantyczność. Nie ma na tym albumie słabych momentów. Mam tylko jedno ale… „Eidolon” to straszliwy złodziej czasu, bo trudno oderwać od tej muzyki ucho.