Decapitated, Fucktory, Othersight – Głogów, MCK Mayday (30.04.2016)

dekapy

Weekend majowy postanowiłem rozpocząć z przytupem, a mianowicie koncertem o wdzięcznej nazwie „Metalowa Majówka” w głogowskim Młodzieżowym Centrum Kultury Mayday. Czy było warto? Jasne, w końcu występowała tam jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiego metalu i zarazem kolejna po Behemoth i Vader wizytówka naszej rodzimej muzyki metalowej – Decapitated. Towarzyszyły jej zespoły Othersight oraz Fuctory z gościnnym udziałem Wojciecha Hoffmanna.

Koncert miał się rozpocząć o 19:00, więc wyjazd kilkanaście minut po 18 z Leszna był dosyć ryzykowny. Przyznaję jednak, że na występie pierwszego z zespołów niespecjalnie mi zależało. Koncert jednak rozpoczął się z olbrzymim opóźnieniem, co akurat należy zapisać na minus organizatorom, no chyba, że zawinił tu któryś z zespołów. Nie wiem jaki był powód, nie mnie to oceniać, ale 1,5 godziny to bardzo duży poślizg. Zdążyłem więc na wszystkie kapele, nawet mimo sporego korku na wjeździe do Głogowa, który spowodowany był pewnie festynem miejskim jaki miał miejsce nad Odrą. Całego koncertu Othersight jednak nie wytrwałem. No cóż, sporo jeszcze pracy przed zespołem, który zdaje się nie ma specjalnie długiego stażu. Utworu nie znałem żadnego, większość jednak była bliźniaczo podobna do siebie. Sama muzyka skojarzyła mi się, głównie za sprawą wokalistki, z Closterkeller, ale było to jednak o wiele bardziej metalowe granie. Niemniej nawet nie znając utworów miałem wrażenie, że co rusz instrumenty się rozjeżdżają i wymijają. Perkusista nadganiał za gitarami, gitary za basem, bas za perkusją itd. Naprawdę wiele pracy jeszcze przed Othersight.

Po kilkunastominutowej przerwie na scenie zameldował się lokalny Fucktory, który tego dnia świętował swoje dziesięciolecie. Niby staż już konkretny, a jednak kapela była mi całkiem obca. Grupa prezentuje klasyczny, raczej solidny hard rock. Niespecjalnie jednak do mnie taka muzyka przemawia, w szczególności kiedy teksty śpiewane po polsku nie są, ehem… najwyższych lotów (w szczególności zapamiętałem sobie „styczniowo-sierpniowe anioły”, wtf?!). Początek koncertu bez fajerwerków, w dodatku z problemami technicznymi jednego z gitarzystów. Na drugą część koncertu do zespołu dołączył Wojciech Hoffmann z Turbo, który przyznam się szczerze – uratował ten koncert. Kilka interesujących riffów, chyba ze dwie naprawdę fajne solówki i moc jakiej ze swojego pieca dodał ten gitarzysta sprawiły, że całości zaczęło się dużo przyjemniej słuchać. Fuctory to taka kapela, która idealnie sprawdziłaby się na zlocie motorowym, przy akompaniamencie kiełbachy z grilla i zimnego piwa. Bez szaleństwa, kompletnie nic specjalnego. Ale muszę pogratulować wytrwałości, było widać, że muzycy cieszą się graniem i robią to też dla siebie – to wielki plus. Mieli też pod sceną kilku oddanych fanów, więc są ludzie, których taka muzyka bardzo jara, ja do tej grupy chyba nie należę.

Kolejna przerwa i na scenie zameldowali się Decapitated. Napisałem przed koncertem na Facebooku, że szykuje się masowa dekapitacja i tak też było – istne urwanie głowy! Ostatni raz miałem przyjemność widzieć zespół w Szczecinku w ramach Materia Fest, ale hm… nie do końca ten koncert pamiętam (wiem natomiast, że impreza tam była przednia). A wcześniej na koncercie Decapitated byłem w 2003 roku w leszczyńskim Domu Kultury Kolejarza i był to mój drugi koncert w życiu! 13 lat, kawał czasu… więc wartość sentymentalną do koncertów „Dekapów” mam sporą. Zespół wciąż promuje wydany w 2014 roku album „Blood Mantra”, który jeszcze bardziej podzielił fanów zespołu na miłośników „starego” i „nowego” Decapitated. Moim zdaniem muzyka grupy ewoluowała w naturalny sposób i aktualnie przyjęła formę doskonałego, wzorcowego wręcz technicznego death metalu, który może być spokojnie stawiany obok nagrań Meshuggah czy Gojira. Właśnie utwory z ostatniego albumu zdominowały set sobotniego koncertu. Usłyszeliśmy więc na początek „Exiled in Flesh” i „The Blasphemous Psalm to the Dummy God Creation”, czyli zupełnie tak jak rozpoczyna się album „Blood Mantra”. Kolejny był utwór tytułowy, który moim zdaniem okraszony jest jednym z najlepszych riffów jakie wyszły spod rąk polskich muzyków – wielkie ukłony dla Vogga za ten numer. Mnie buja niesamowicie i napełnia energią, którą trudno w sobie pohamować.

Następnie nadszedł czas na kilka starszych utworów, wśród których świetnie wypadł „Day 69” z albumu „Organic Hallucinosis” oraz „404” z ostatniego krążka Decapitated, a pierwszego wydanego po reaktywacji, czyli „Carnival is Forever”. Następnie kolejna porcja utworów z „Blood Mantra”, znalazły się na setliście „Nest” oraz „Veins”. Ten pierwszy to koncertowa petarda jakich mało, czego dowodem jest choćby świetne nagranie koncertowe z ubiegłorocznego Przystanku Woodstock. Najstarszym utworem jaki znalazł się na setliście był „Spheres of Madness” z wydanego w 2002 roku albumu „Nihility”. Na koniec zespół zaserwował jeszcze singiel z poprzedniego swojego krążka, czyli „Homo Sum”, swoją drogą jeden z moich ulubionych utworów Decapitated.

Występ ten nie był może przesadnie długi, ale nie wyobrażam sobie dwugodzinnych koncertów z równie intensywną muzyką. To byłoby po prostu męczące, a tak koncert mogę opisać w samych superlatywach. Reżyseria całego spektaklu, tj. gra świateł, klimatyczne wstawki pomiędzy utworami, a dodatkowo świetny kontakt z publicznością i prezentacja muzyków zasługują na długie, gromkie brawa i wielkie uznanie. Jest to już najwyższy poziom światowy, zresztą tego nie trzeba nikomu udowadniać – wystarczy spojrzeć na jakich scenach i u boku jakich wykonawców Decapitated zdarza się występować. Brzmieniowo nie mam się kompletnie do czego przyczepić, zresztą w tej sali nie byłem pierwszy raz i zawsze wypadało tam to przynajmniej dobrze (poza supportami, czasami). Po koncercie nabyłem w końcu koszulkę, zebrałem podpisy na płycie i zamieniłem dwa czy trzy słówka z muzykami. Niestety odniosłem wrażenie, że nie do końca byli zadowoleni z tego koncertu… dlaczego? Domyślam się – marna frekwencja. Nie ma tu co tłumaczyć jej festynem miejskim czy innymi wydarzeniami majówkowymi. Po prostu ludzie dali ciała, teraz mogą tylko żałować, że nie widzieli tak świetnego koncertu w swoim mieście. Ciekawe kiedy (i czy w ogóle) doczekam się takich imprez u siebie, w Lesznie.