MateriaFest #4 – Szczecinek, Wieża Bismarcka (29.08.2015)

materiafest-2015-szczecinek

Mówi się „lepiej późno niż wcale”. I faktycznie trochę mi zajęło napisanie relacji z sierpniowego (w końcu mamy październik) wypadu na czwartą edycję Materiafest do Szczecinka. Trochę różnych pobocznych zajęć było, coś tam ciągle absorbowało mnie mocniej niż pisanie i w końcu stronę też przebudowywałem, a to mi sporo czasu zajęło. No ale w końcu jest, więc zapraszam do lektury!

Wypad ten był w pewnym stopniu spontaniczny. W końcu tak mocny skład jaki zaproponowali organizatorzy nieczęsto się spotyka, w szczególności w polskich realiach. Obsada festiwalu więc zaważyła na decyzji w stopniu znaczącym. Ale też termin był bardzo dobry – 29 sierpnia, koniec wakacji, piękna pogoda, w dodatku sobota. Termin ten w ostatnich dwóch latach był u mnie zarezerwowany dla inowrocławskiego InoRock Festival, ale tegoroczny „pseudo-skład” (robiony wg mnie wyłącznie pod Fish’a) totalnie mnie nie przekonał, a nawet zniechęcił. I całe szczęście, bo w zamian za to pojechałem do Szczecinka na festiwal doskonale zorganizowany, darmowy i świetnie obsadzony.

Na miejsce dojechaliśmy jakoś po południu (będę pisał w liczbie mnogiej, bo nie byłem sam. Ania i Alan – pozdrawiam :)). Zorientowaliśmy się u taksówkarzy jak wygląda dojazd do Gwdy Wielkiej, gdzie mieliśmy nocować i udaliśmy się na miejsce festiwalu. Ulokowanie imprezy od razu wydało nam się bardzo fajne. Scena została ustawiona tak, że za nią rozciągała się tafla Jeziora Trzesiecko, natomiast widownia gromadziła się na zboczu wzniesienia, na szczycie którego królowała Wieża Przemysława. Po szybkim rozpoznaniu i posłuchaniu jak dobrze bawią się w czasie próby muzycy Monuments wróciliśmy na postój taksówek i pojechaliśmy (nie bez przygód) do miejsca noclegowego. Tam rozbiliśmy namioty i z powrotem do Szczecinka. Szybkie jedzonko w centrum i marsz brzegiem jeziora na teren festiwalu.

Na scenie zameldował się już toruński zespół Butelka. Ich bezkompromisowy heavy metal z często nieco humorystycznymi tekstami rozgrzał skromną jeszcze publiczność. Charyzmatyczny lider Butelki, czyli McButelka, szybko i łatwo nawiązał z publiką kontakt. Był to mój pierwszy ich koncert i choć to nie do końca mój świat muzyczny – podobało mi się. Na pierwszy rzut oka (i ucha) widać, że zespół to „starzy wyjadacze” (kapela istnieje już prawie 20 lat), wiedzą co i jak robić, żeby się podobało. Najlepszym według mnie fragmentem koncertu był oczywiście kończący „Dekoder TV Trwam” – jedyny utwór Butelki jaki znałem. Bo jak tu się nie uśmiechnąć pod nosem i nie krzyknąć za McButelką przewrotnego tekstu refrenu „Nie działa mi dekoder telewizji Trwam!”.

Drudzy na scenie zameldowali się muzycy z krakowskiego DispersE. Poznałem chłopaków na zeszłorocznym koncercie w Lesznie (ależ potem było jam session!). Wcześniej jakoś nie było okazji, a kiedy w 2010 pojechałem na ich koncert w ramach 3D Tour do Poznania to akurat ten występ musieli odwołać (odbiłem się od drzwi klubu). Ale w Szczecinku już wiedziałem czego się spodziewać. Rafał, Jakub, Wojtek i Maciej to, mimo młodego wieku, bardzo doświadczeni i bardzo dobrzy muzycy. Swoją pracę na scenie wykonują zawsze rzetelnie i tak też było tym razem. Bałem się trochę o brzmienie, bo zespół nie zdążył się wcześniej nagłośnić i wypróbować, ale koniec końców pod sceną było całkiem przyzwoicie – nie wiem jak w innych miejscach. DispersE zaprezentowali przede wszystkim materiał z drugiego albumu „Living Mirrors”, ale znalazło się też miejsce na „Let Me Get My Colours Back” z debiutu i dwa covery (The Prodigy i The Smashing Pumpkins).

Po ekipie z Krakowa scenę objęli gospodarze imprezy – Materia. Koncert ten był wyjątkowy, bo tego samego dnia premierę miał najnowszy krążek zespołu „We Are Materia”. Przyznam się szczerze, że dokładnie nie pamiętam w ramach jakiego koncertu ich wcześniej widziałem, ale było to na pewno w Poznaniu i na pewno w Eskulapie. Albo był to jakiś WOŚP, albo eliminacje Woodstocku, albo jakiś support… Mniejsza o to – koncertu nie kojarzyłem zbyt dobrze. W Szczecinku natomiast musiałem zbierać szczękę z ziemi, bo Materia zagrała doskonały set. Ich pełna mocy i technicznych popisów muzyka doskonale sprawdza się koncertowo. W dodatku było widać, że muzycy są u siebie, a publiczność ich po prostu doskonale zna i uwielbia. Co tu dużo pisać… czapki z głów i oby tak dalej Panowie! Materia wyrasta na kolejny towar eksportowy polskiej sceny metalowej. Myślę, że z taką muzyką i takimi koncertami bardzo szybko zawojują sceny nie tylko w kraju, ale również w Europie. A potem nawet za oceanem. Materio – widzimy się na grudniowej trasie!

materiafest-2015-szczecinek-2

Czwartym zespołem na liście była brytyjska formacja Monuments – dla mnie główny powód przybycia do Szczecinka. Zespół był już w Polsce, bodaj jako support Karnivool, miał też zagrać koncert we Wrocławiu, ale całość nie doszła do skutku. Nie dane mi więc było zobaczyć ich na żywo, lecz co się odwlecze to nie uciecze. W końcu dorwałem „monumenty” i pochłonąłem ich całym sobą. Ależ to był koncert! Dość powiedzieć, że ochroniarze pod sceną mieli sporo roboty trzymając barierki, przy których skakałem jak szalony. Monuments zagrali przede wszystkim utwory z najnowszego albumu „The Amanuensis”. Ich popisowy djent to techniczne i muzyczne arcydzieło, które w wykonaniu na żywo zachwyca podwójnie. „Origin of Escape”, „Atlas” czy „I, The Creator” zabrzmiały potężnie i przebojowo, a „Empty Vessels Make the Most Noise” z debiutanckiego „Gnosis” dopełnił całości. Szkoda tylko, że koncert był tak krótki, bo chyba z 30/35 minut, czyli jak dobrze pamiętam – tylko 6 utworów. Mimo wszystko najepszy występ wieczoru.

Kolejni na scenie zameldowali się Francuzi z Betraying The Martyrs. Przyznam szczerze, że niewiele z tego koncertu kojarzę, bo czas kiedy grali poświęciłem na zbieranie autografów od Monuments, robieniu zakupów płytowych i koszulkowych oraz piciu piwa na backstage’u. Na kilka utworów jednak przystanąłem sobie pod sceną (tzn. już nie za, a przed barierkami – w końcu byłem „dziennikarzem”, no nie?). Nie do końca załapałem tę muzykę. Niby technicznie fajnie, muzycznie bez zarzutów. Wizualnie też zespół prezentuje się znakomicie, bo wszyscy muzycy dają z siebie naprawdę sporo. Ale jakoś tego nie chwyciłem. Troszkę dla mnie było za dużo core’u w tym wszystkim no i odniosłem wrażenie, że większość utworów jest „na jedno kopyto”. Mimo wszystko doceniam to z jakim zaangażowaniem Betraying The Martyrs podchodzą do koncertów oraz to jak dobrze rozruszali publiczność, która bawiła się doskonale. Miło było na to popatrzeć. I miło było też dostać od nich płytę…

UWAGA! ANEGDOTKA!
A było to tak: podszedłem do ich stoiska obejrzeć co tam mają i zapytałem o cenę płyty, bo nie było podanej. Zresztą mieli chyba tylko jeden album na CD i to debiutancki „Breathe in Life” z 2011 roku. Nie do końca pamiętam jaka była ta cena, ale podziękowałem grzecznie i już chciałem sobie pójść kiedy ich sprzedawca (merchman?) mnie zatrzymał i zapytał czy chcę płytę. Powiedziałem, że niekoniecznie, ale dał mi do ręki i powiedział, że mam sobie posłuchać. Jeszcze grzeczniej podziękowałem i obiecałem posłuchać. Zrobiłem to już kilka razy, no ale o tym kiedy indziej, wracając do relacji…

Na finał festiwalu wystąpiła wizytówka polskiej sceny metalowej – znani i lubiani „rzeźnicy” z Decapitated. Jak wiadomo zespół jest nie tylko doświadczony muzycznie, ale również życiowo. Nie będę się nad tym rozwodził, wszyscy wiemy jak było. Ale był to mój pierwszy koncert Decapitated po (!) 13-letniej przerwie. W 2003 roku zawitali do Leszna i w ramach Hellfestu (chyba tak to się nazywało) wystąpili z Vaderem, Vesanią i Frontside. To był jeden z pierwszych moich koncertów w życiu! Miło więc było zobaczyć Decapitated ponownie, po tylu latach, choć oczywiście to już nie do końca ta sama grupa. Zespół zagrał treściwy i przekrojowy set z nastawieniem na promocję najnowszego albumu „Blood Mantra”. Kapela, na której czele od lat stoi Vogg prezentuje się na żywo doskonale, na najwyższym światowym poziomie. W czasie koncertu sporo sobie poskakałem, zapoznałem się też z podłożem pod sceną bo kocioł był naprawdę solidny. Ale co to by był za metalowy koncert, po którym nie ma się zdartego kolana czy łokcia. Występ Decapitated mógłby spokojnie być instruktażem dla młodych zespołów parających się technicznym death metalem. Tak to się robi!

Kiedy muzyka ze sceny ucichła przyszedł czas na miłe spotkania i rozmowy przy piwie. Muszę w tym miejscu podziękować też chłopakom z DispersE, którym posłużyłem za przewodnika do Gwdy, gdzie również mieli nocleg. Dzięki za podwózkę i miłe „after party”. Zabawa w ośrodku Panderossa trwała pewnie do rana, ale ja do rana nie dotrwałem. Zmęczenie (i nadmiar piwa też, przyznaję) wzięło górę. Po niezbyt długim śnie obudziło nas piękne słońce i dwie wietnamskie świnki biegające po terenie ośrodka. Dla niektórych to były największe gwiazdy całego wypadu. Dla mnie zdecydowanie koncerty Monuments, Decapitated i Materii. Ale reszta była równie dobra. Dzięki Szczecinek za świetnie zorganizowany i stojący na najwyższym muzycznym poziomie festiwal! Do zobaczenia w przyszłym roku – mam nadzieję na równie mocny line-up!

Autorką obu zdjęć jest Karolina „Crll” Miszta. Zdjęcia wykorzystane za zgodą autorki, polecam polubienie jej strony: www.facebook.com/crllphotography.